Trudne macierzyństwo piórem Natalii Fiedorczuk

O trudnym macierzyństwie mówi się ostatnio całkiem sporo. W ogóle macierzyństwo, czasem (ale tylko czasem) rozszerzane do tematu rodzicielstwa stało się szeroko poruszanym tematem. Może to zasługa polityki prorodzinnej naszego państwa i wyraźnie zaznaczonej w niej roli kobiety-matki? A może to tylko mnie się tak wydaje, bo sama niedawno zostałam mamą, podobnie jak sporo moich koleżanek?

Co tu ukrywać, dla naszego pokolenia to internet jest często źródłem nie tyle informacji (choć i to się zdarza), co narzędziem społecznym, niosącym też nerwy i frustrację. Mam wrażenie, że macierzyństwo jest w nim przedstawiane tylko i wyłącznie na dwa sposoby:

  1. Matki tuż po porodzie w pełni umalowane i ubrane chodzą z szerokim uśmiechem i wszem i wobec pokazują najpiękniejszy cud na świecie. Kilka dni później spacerują z najnowszymi wózkami, w ciuchach idealnie dopasowanych do ich smukłej już talii, a uroczo śpiące dziecko pozwala im na samorozwój/prowadzenie firmy/ćwiczenia fizyczne/słodkie chwile robienia sobie selfie.
  2. W buncie przeciwko powyższemu – trudne macierzyństwo to mało powiedziane: zalewająca się łzami matka w depresji poporodowej nie jest w stanie nawet spojrzeć na małego, drącego się śmierdziela, który dokonał w niej nieodwracalnych zmian. Jej brzuch już zawsze będzie wisiał poniżej kolan, piersi będą na zmianę krwawić lub pęcznieć i nigdy nie powrócą do ponętnego kiedyś kształtu. Matka nie je i nie pije, tylko karmi i przewija. Nie śpi i już nigdy nie będzie spała. A mimo to ma odwagę (i czas) o tym wszystkim opowiedzieć.

Wydawało mi się, że w tę drugą narrację doskonale wpisze się książka Natalii Fiedorczuk Jak pokochać centra handlowe. Dlatego też z premedytacją nie przeczytałam jej, dopóki sama nie doświadczyłam macierzyństwa. Bałam się, że zbyt sugestywne fragmenty książki wpłyną na moje doświadczenie, a chciałam, żeby było tylko moje. Szczerze mówiąc, po przeczytaniu czy też usłyszeniu kilkukrotnie, że „nareszcie ktoś napisał, jak trudno jest być matką”, nie miałam ochoty po tę książkę sięgać. Jednak po obejrzeniu relacji z rozmowy z autorką o jej drugiej książce (wydanej w tym roku Uldze), która odbyła się w ramach festiwalu Apostrof w tym roku, zmieniłam zdanie. Powiem tylko, że Natalia Fiedorczuk przekonała mnie do siebie i do tego, że warto zetknąć się z jej literaturą (transmisja ze spotkania jest wciąż dostępna tutaj).

Mając już troszkę macierzyńskiego doświadczenia, z wieloma stwierdzeniami w Jak pokochać centra handlowe nie mogę się nie zgodzić. Jest ból, jest samotność. To prawda, że nieduże galerie handlowe w godzinach przedpołudniowych roją się od matek z malutkimi dziećmi właśnie dlatego, że wydają się jakby zaprojektowane dla nas. Tam jesteśmy chronione przed kaprysami pogody, z pokojem do przewijania i karmienia niemal na zawołanie, a kiedy dziecko zaśnie, możemy w spokoju zasiąść w jednej z wielu kawiarń i chwilę odpocząć. Pewnie spędzałabym czas z malutką Latoroślą właśnie w takich miejscach, gdyby nie to, że kojarzą się one z robieniem zakupów, a ja serdecznie nie znoszę ich robić. I naprawdę lubiłam długie spacery na mrozie. Scenariusz Fiedorczuk nie zawsze się sprawdza.

Opisana w nim historia jest traktowana jako uniwersalna opowieść o przeżyciach młodej matki, przy czym w wielu recenzjach zapomina się o bardzo istotnym aspekcie książki Fiedorczuk, kierującym ku odpowiedniej, jak sądzę, interpretacji. Jej bohaterka zanim została mamą, cierpiała na depresję. Ta choroba ma to do siebie, że powraca, zwłaszcza w momentach zmian w życiu. Jak pokochać centra handlowe to nie tyle książka o trudnym macierzyństwie, co o tym, jak trudne może się ono stać, gdy dopadnie nas ta straszliwa choroba. Depresja zmienia percepcję, sprawia, że trudno znaleźć jasne strony w każdej sytuacji, a co dopiero, kiedy dwadzieścia cztery godziny na dobę trzeba być za kogoś innego odpowiedzialnym. To nie samo macierzyństwo, a kombinacja dwóch czynników daje przytłaczający efekt. Izolacja, samotność i bezradność, których doświadcza pewnie każda mama, są u bohaterki Fiedorczuk niezwykle spotęgowane.

Widzę w tej historii nikłe światełko nadziei i przekonanie, że nie zawsze musi tak być, że scenariusz Fiedorczuk nie jest uniwersalny. Być może warto przeczytać tę książkę, by przekonać się, jak źle być może. Jej lektura wymaga jednak pewnej odporności – jest naprawdę przygnębiająca.

 

 

6 uwag do wpisu “Trudne macierzyństwo piórem Natalii Fiedorczuk

Dodaj komentarz